niedziela, 13 września 2015

IV Bieg na wieżę

Integracja przed finałowa :)
Ten rok nie jest moim najlepszym. Wpadam w kontuzję, wychodzę, mam krótki czas spokoju i od początku. Kiedy mam okres spokoju, gdzie mogę trenować, próbuję nadrobić te tygodnie strat. W środę wróciłam do okresu przerwy. W każdej wolnej chwili smarowałam w siebie różne specyfiki, skutki? Hmmm nie licząc braku tubki altacetu, ibuprofenu i połowie butelki wcierki rozgrzewającej, to... nic. I jak to biec, jak ja ledwo chodzę? 




12.09. Tak jak w zeszłym roku. Tyle, że sobota, nie piątek. Spotykamy się grupą biegaczy, jest nas dobre 50 osób, fajna kameralna impreza. Patrzę na listy startowe, jestem 1 w grupie K, widzę, że jakieś nadzieje we mnie pokładają. Orientacyjna godzina startu 11:10. Idę się rozgrzać. Od czego zacząć? Trucht, dobra decyzja. Luźne 2 kółka wokół placu Jadwigi, nie wykonalne, w połowie zaczynam iść. Załamana, idę i myślę o tym, żeby się wycofać i skończyć ten cyrk. Zaczynam biec, znaczy się, przebierać nogami jak do biegu, ale w tempie marszu. Biegnę. Boli, achiles pokazuje, że jest i nie da mi dzisiaj za wygraną. 

Widać, że nie zmęczona. 



Rozciąganie. Tu sytuacja trochę łatwiejsza, chyba, że mowa o prawej nodze. 
11:04 idę w stronę strefy startowej. Nawiązuję parę znajomości, ludzie patrzą się na mnie jak na wariata, nie dziwię się im. Też o sobie tak myślałam. Idę dalej. Staję na 1 macie. Odważnie. Czekam i czekam. Słyszę "szybko im poszło, za 50 sekund rozpoczynamy start pierwszej serii kobiet". Ekstra myślę. Potem tylko 5...4...3...2...1... i biegnę. Biegnę tak po prostu, zakręt w prawo, achilles krzyczy w niebo głosy, wyrzuca mnie na lewą stronę, jeszcze tylko kilka metrów i schody. Parę schodków, takie tam 218, jakieś 70 metrów nad ziemią. Potem zaczynam iść. I biec. Wchodzę na górę, na twarzy mam banana. Przejeżdżam ręką po achillesie, parzy. Ale to nie był moment na użalanie się nad sobą. Dwa łyki izotonika i mogę biec drugi raz, tyle mam siły. Wszyscy patrzą się na mnie jak na wariata, normalka. Schodzę na dół i myślę sobie "Już po wszystkim, nie załapiesz się do finałów". Próbuję iść, mamy problem. Akcja ibuprofen i wcieramy. Po krótkim czasie zaczynam chodzić. I biegną kolejne osoby.


Ogłoszenie osób zakwalifikowanych do finałów. Jestem tam. CO JA TAM ROBIĘ! Faktycznie, jestem, zajmuję 7 miejsce, co oznacza, że biegnę trzecia. Szans na pudło nie ma, myślę czy się wycofać. Wracam do list z nadzieją, że pomyliłam kartki. Jestem tam nadal. Nie podoba mi się to. Patrzę na prędkość. Widzę ponad 19,5 km/h, pomyłka? Boję się wiedzieć co, byłoby gdybym biegła bez kontuzji, pudło, byłoby możliwe, bardzo realne. 
Znowu trucht, ciężej niż za pierwszym razem, ale da radę. Nagle słyszę, że coś mi strzela, zatrzymuję się i kulawym spacerkiem wracam. Biegnę na suchara, chcę dobrze wyjść na zdjęciu. Trochę rozciągania, skipów na lewą nogę, dużooo kręcenia prawą noga i biegnę. Było lepiej niż w eliminacjach, wolniej, ale lepiej. 4 sekundy różnicy. 

Banana smile!


Dlaczego większość była w prawo!?



Podoba mi się to foto :D 



Incognito

Radość przed startowa :)

Mówią, że jestem ponurakiem. 


Zawody mimo kontuzji skończyłam na 7 miejscu w kategorii kobiet. Za rok pokażę, że to nie był mój dzień. Obecnie ledwo co się poruszam, łykam tabletki, wcieram maści, wcierki i żele. Liczę, że 2 tygodnie mi wystarczą na powrót do zdrowia i formy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz