niedziela, 30 sierpnia 2015

Zmiana


Wczoraj wróciłam z zupełnie innej krainy. Było to miejsce, gdzie wszystko zaczęło się zmieniać. W miejscu tym, uświadomiłam sobie, że żyję. Wiele wyniosłam z tego tygodnia, właściwie - 6 dni. Poznałam siebie. Udowodniłam sobie co nieco. Tam, jednostka czasu miała zupełnie inną wartość. Nie możliwe? A jednak.

Pokonywałam lęki. Moja pewność siebie znacząco wzrosła. Robiąc pozornie proste rzeczy, nie wymagające dużego wysiłku, zaczęłam rozumieć jak wiele można osiągnąć zwykłą zabawą, treningiem. Pokonałam swój strach. Uwolniłam się od niego. Ciekawe na jak długo.
Ból nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Owszem istniał, ale mimo głupiego gadania "boli mnie", "nie dam rady", robiłam to co miałam robić - trenować, robić jak najwięcej. Poznałam wiele osób. Zaczęłam się otwierać do ludzi. Nawiązałam wiele znajomości, pracowałam w grupie, pomagałam. Właściwie to sporo pomagałam. Moje ego zdecydowanie się zmniejszyło. To nie ja byłam najważniejsza. Lepiej traktowałam innych niż siebie, a jeszcze lepiej traktowałam konie. Oszukiwałam. Oszukiwałam siebie, tylko po to, aby móc odwrócić uwagę od koni. Zazwyczaj schodziło to na pracę wokół nich. Zamiatanie, mycie wiader, karmienie, ścielenie, układanie... Wszystko, aby nie myśleć o koniach, ale przy nich być. Wmawiałam sobie, że wrócę. Wmawiałam sobie, że powstrzymam się od łez. Nie dałam rady. Przeżyłam, wtedy kryzys trzeciego dnia. Ból psychiczny był nie do wytrzymania.

Każdego dnia wstawałam o 5:20, tylko po to, aby się ubrać, umyć twarz, ręce, zęby, ubrać się w ubrania, przesiąknięte zapachem stajni. Następnie wyjść z ciepłego pokoju i udać się na jazdę. Nosić wiadro z wodą, czyścić konia, zakładać sprzęt, aby pojeździć przez godzinę. Po to, aby dać z siebie jak najwięcej. Nie zrobiłam tego. Dawałam z siebie dużo, ale nie to najlepsze. Codziennie budziłam się, bo kazał mi to zrobić budzik, nie był to przymus, obowiązek, nie dawało mi to ogromnej frajdy. Wstawałam, robiłam co miałam zrobić. Odkryłam magię. Odkryłam siłę,która działała zdecydowanie, ale subtelnie. Znalazłam to, czego szukałam. Ciekawe, czy nadal mam tę moc. Spełniłam swoje marzenie galopując na plaży. Spełniłam swoje marzenie nie robiąc zrzutek czy wyłamek podczas całego obozu. Pokazałam to co potrafię. Nie na najwyższym poziomie, ale było. Udowodniłam, że jestem jednak czegoś warta. Ale tylko sobie.

Ale...  nie czuję już tej magii, tej siły i energii. Nie wiem, co będę robić, co z tego wyjdzie. Czy to już znak, aby to skończyć, czy "chwilowy" spadek motywacji. Moje morale powinno się podwyższyć, po tym niesamowitym tygodniu. Jest tak jak było przed. Tak jak było przez całe wakacje. Normalnie? Nie, to chyba się tak nie nazywa.

Tak wyglądało moje zgrupowanie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz